fragment książki „Maszyna Tęcz” Andrew. T. Austina
Nieszczęśliwa kobieta siedząca przede mną była pacjentką typu „straciłam serce”, kimś, kto okazuje oczywisty i całkowity brak dostępu do czegokolwiek, co mogłoby poprawić jej pozornie beznadziejne życie.
Straciłem serce do tej roboty podczas rozmowy telefonicznej, kiedy to odpowiadałem na jej zgłoszenie dotyczące umówienia sesji. Jej mocno wyrażany niepokój co do terapii, liczba zapewnień, jakich żądała, a także haniebnie żałosny ton głosu szybko doprowadziły mnie do wniosku, że ta dama była pierwszorzędną kandydatką na to, by zastosować podejście prowokatywne opracowane przez Franka Farelly’ego.
Kiedy przybyła do mojego biura, miała spojrzenie „wściekłego psa” wyrażające desperację. Jej gałki oczne zdawały się wibrować, a opadłe ramiona i postawa całego ciała wyrażały skrajną bezradność. I ten wiecznie żałosny ton głosu? Tak, w istocie to zaczynało na mnie działać, i to niekoniecznie w ten właściwy sposób. Zacząłem się zastanawiać, jaki wpływ na neurologię tej osoby może mieć słuchanie tej tonalności od środka, przez cały dzień, nieprzerwanie i codziennie, dzień po dniu.
Było dla mnie jasne, że to była kobieta, której życie nie wydawało się zbyt łatwe. Zrobiłem herbatę i weszliśmy oboje, by usiąść w moim gabinecie.
„A więc moja mała Panno Troska, co mogę dla Pani zrobić?” rzekłem z uśmiechem.
„Nie wiem… Myślałam, że mógłbyś mi pomóc. Jak sądzisz, możesz mi pomóc?” I znów to żądanie zapewnienia. Bazując na mojej poprzedniej z nią rozmowie telefonicznej, podejrzewałem, że będę musiał natychmiast przerwać tę grę. Nie miałem ochoty spędzić najbliższej godziny próbując zaskarbić sobie jej zgodę poprzez dawanie odpowiednich zapewnień, których oczekiwała. Tak więc „czy sądzę, że mogę jej pomóc?”
„No cóż,” powiedziałem, „czasami mam szczęście i udaje mi się pomóc klientowi. A czasami, patrzę na nich i myślę: ‘Dobry Boże! Gdyby tylko nie przepełniali mnie tym strachem i litością, mógłbym im pomagać przez wiele tygodni i wreszcie spłaciłbym ten kredyt na dom!”
Zaśmiała się, i rzekła: „A więc myślisz, że jest dla mnie jakaś nadzieja?”
„Nadzieja?” zaśmiałem się, „Nie, żadnej nadziei, z pewnością nie! To co tu mam, to jedynie możliwość poeksperymentowania, to pewne! Tak jak powiedział mi jeden z moich trenerów: ‘Andy’ rzekł, ‘kiedy znajdziesz się w sytuacji, która jest absolutnie beznadziejna i żałosna, pamiętaj, że to jest dla ciebie szansa, by wypróbować te wszystkie metody, których do tej pory bałeś się używać z jakimkolwiek klientem! – rozumiesz, nic do stracenia!’ ” Znów się roześmiała i już była w widoczny sposób zrelaksowana.
„Teraz rozumiem, dlaczego kazali mi przyjść do ciebie.”
„Och” odpowiedziałem, „zapewne po prostu wiedzą, że desperacko szukam klientów,” co wywołało u niej jeszcze więcej śmiechu.
„A więc” kontynuowałem, „jaki jest problem?” Jej stan natychmiast się zmienił, jako że z powrotem wróciła do swojego transu, a jej twarz i całe ciało manifestowały osobę, która odczuwa poważny emocjonalny ból.
„Jeśli ci powiem, co zrobiłam, pomyślisz sobie, że jestem taka okropna!” Mówiąc to usiłowała powstrzymać płacz.
„O, nie!” wykrzyknąłem, „Tylko nie to!” Wyrzucając ramiona w górę i spoglądając jakby w kierunku nieba, rzekłem: „Panie, czemu przysyłasz mi takich ludzi… molestujących dzieci, morderców, sodomitów, sukinsynów Francuzów. Dlaczego, Panie, dlaczego? Cóż takiego uczyniłem, by na to zasłużyć?
Niespodziewanie zmieniłem stan i spojrzałem jej prosto w oczy, wycelowałem w nią palec i rzekłem swoim najbardziej surowym i srogim głosem: „Słuchaj, moja pani, jeśli zamierzasz mi powiedzieć, że trzymasz małe, niedożywione i torturowane dzieci zamknięte w twojej piwnicy, to natychmiast pójdę na policję – rozumiesz?”
Znów zmieniła stan i się roześmiała, „Nie jest aż tak źle,” powiedziała.
„A, znowu to samo” odrzekłem znowu melodramatycznie, jakbym się zwracał do Pana Boga, „kolejny grzesznik próbuje sprawić, by jego ohydna zbrodnia zabrzmiała tak zwyczajnie!”
Spojrzałem na nią powtórnie i zapytałem: „Czy wiesz, jaki powód mordowania swych ofiar podaje większość seryjnych morderców?” Potrząsnęła głową i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
„Ponieważ po tych wszystkich torturach i męczarniach, ich ofiary stają się po prostu irytujące…” i ucichłem, podnosząc brwi i spoglądając na nią wyczekująco na odpowiedź.
„Czy mogę powiedzieć, co się stało?” zapytała, jako że sądziła, że nie zamierzam już jej dać żadnej szansy, by to zrobiła.
„Proszę…” rzekłem, głosem pełnym rezygnacji, „ale proszę, bądź dla mnie łagodna. Moje nerwy są poszarpane na strzępy tą pracą. Nic dziwnego, zazwyczaj jestem na silnych lekach.” I osunąłem się na fotel jakbym był przygnębiony i wyczerpany.
W skrócie jej historia była taka: Jej życiową rolą jest ratowanie. Przygarniała bezdomnych ludzi, dalekich krewnych oraz bezpańskie psy i koty. Niezależnie od jej chwilowej słabości i bezbronności, wyglądało na to, że miała głębokie postanowienie, by pomagać innym ludziom, których szczęście opuściło, i opiekować się nimi w trudnych chwilach. Jakby to Frank Farelly powiedział, była „narodowym naturalnym zasobem.” Ale któregoś dnia coś poszło źle, i to jej reakcja na to zdarzenie tak ją zniszczyła.
Uratowała psa, jednego z tych, które mają wszelkie symptomy straszliwego maltretowania przez długi, długi czas. Dwa tygodnie później podczas spaceru w parku, pies wybiegł na ulicę i przejechał go samochód.
„A więc po zaledwie dwóch tygodniach byłaś już wystarczająco zirytowana, by pozwolić mu się zabić?” podsunąłem. Jej twarz wyrażała zarówno szok, jak i śmiech. „Nie miałam takiego zamiaru, by to się wydarzyło – ” zaczęła mówić.
„Och oczywiście, że nie miałaś zamiaru, by to się stało. Jak wiele więzień na całym świecie jest wypełnionych ‘niewinnymi’ ludźmi, którzy oczywiście są winni, ale twierdzą, że ‘ja nie miałem takiego zamiaru, by to się stało.’”
„To był po prostu nieszczęśliwy wypadek. To nie było… –” zaprotestowała, ale przerwałem jej, zanim mogła dokończyć.
„– to nie było morderstwo?” zasugerowałem, kończąc za nią jej zdanie.
„No wiesz!” powiedziała stanowczo, lecz z uśmiechem. „To był wypadek; pies się podekscytował, bo gonił wiewiórkę, która uciekała w stronę jezdni. Nie mogłam przewidzieć…” urwała. Jej stan zmienił się ponownie, jako że znów wpadła w swój trans, i spoglądała boleściwie w dół. Odzwierciedliłem jej postawę i uniosłem brwi, by zasugerować jej, aby powiedziała coś więcej.
„To takie smutne, że miał tylko dwa tygodnie dobrego życia, zanim…” znów przycichła.
„Zabiłaś go…?”
„Naprawdę myślisz, że to była moja wina?” zapytała.
„Nie jestem jeszcze pewien,” powiedziałem. „Bo jest jeszcze druga możliwość…” Spojrzała na mnie wyczekująco. „Musisz się jeszcze zastanowić nad tym, jaką rolę w tym wszystkim odegrał pies … Może to było samobójstwo.”
Roześmiała się znowu. Sugestią tutaj było, że to pies, który był maltretowany przez swych poprzednich właścicieli, był tak bardzo pogrążony w depresji, że zdecydował się popełnić samobójstwo.
„Mam na myśli,” kontynuowałem, „że biedny psina, umieszczony w schronisku, przeżywa głęboko to, że to jego traumatyczne życie, jakie miał wcześniej, już się skończyło, i wtedy… O, nie… dostaje ciebie! Arrghhh!” powiedziałem z wielkim ożywieniem.
Śmiała się z tego i bardzo dobitnie rzekła: „Posłuchaj mnie teraz. Jestem dobrą kobietą! Byłam dla niego najlepszą opcją, jaką miało to zwierzę! Po prostu podekscytował się i pogonił wiewiórkę!”
„Zatem,” powiedziałem ściszając głos i odchylając się do tyłu i dostosowując swoją postawę do tej typowej dla „profesjonalnych” psychoterapeutów, „Co w takim razie jawi się jako problem?”
Ta nagła zmiana kierunku działa prawie jak wprowadzenie indukcja transu. Jej oczy zaszkliły się i na moment popadła w głębokie zamyślenie. Widziałem takie reakcje pojawiające się, gdy pracował Frank. Często reakcją jest „Nie wiem…” albo „Nie jestem już tego pewien…” A czasem po prostu patrzą wstrząśnięci i zdezorientowani.
„Wiesz…” powiedziała wolno, „Nie mogę uwierzyć, że byłam taka głupia, że byłam taką wycieraczką… .”
„A widzisz” rzekłem szybko, „Wgląd!”
I następne 20 minut sesji przeszło w podobny sposób. Krok po kroku, ta uprzednio emocjonalnie krucha kobieta, stawała się coraz bardziej ożywiona i asertywna. Za każdym razem, gdy zrobiła negatywną sugestię na swój temat, robiłem przeramowanie tej sugestii w coś absurdalnego, jakiś środek zaradczy lub wyolbrzymiałem do tego stopnia, że stawało się to znacząco gorsze niż cokolwiek, czym mogło by być. Warto zaznaczyć, że w żadnym punkcie nie dałem jej ani jednej formy pocieszenia, nie próbowałem „pomóc” lub poradzić w jakikolwiek sposób.
W 40-tej minucie przerwałem raptownie bez żadnego zakończenia czy szukania domknięcia. Iście w stylu Farelly’ego, uśmiechnąłem się i spytałem: „Zatem, czy miałaś jakieś reakcje w odniesieniu do mnie podczas tej sesji?”, co oczywiście wywołało wiele śmiechu. W widomy sposób miała mnóstwo reakcji, i wszystkie one jednocześnie wywracały wszystko do góry nogami – jak tłum szalonych entuzjastów wyprzedaży chcących się wepchnąć przez wąskie drzwi w momencie otwarcia.
Jedną z reakcji było uświadomienie sobie tego, że „pozwala ludziom, by włazili jej na głowę” i wykorzystywali jej skorą do pomocy naturę. Podkreśliła, że dotarło do niej, że choć poświęciła całe swoje życie pomaganiu innym ludziom, ludzie ci rzadko proponowali coś w zamian. Zazwyczaj wykorzystywali zasoby, które im oferowała, po czym, gdy już jej nie potrzebowali, odchodzili do swojego życia. Zdała sobie sprawę z tego, że każdy dookoła niej rozwijał się – z wyjątkiem niej samej.
Następne 40 minut spędziliśmy omawiając, ze sporą dozą prowokacji, jej strategie motywacyjne i relacje z innymi ludźmi.
Tym, co ta sesja pokazała tak wdzięcznie, był sposób, w jaki podejście prowokatywne w terapii zmusza klientkę do myślenia poza własnymi utartymi schematami. Tamta kobieta przeszła setki sesji terapeutycznych z wieloma różnymi terapeutami – wszystkie bez skutku. Podejrzewam, że wszyscy poprzedni terapeuci proponowali jej pomoc i rady i odpowiadali na niezwykle silną zachętę ze strony tej pani do jej pocieszania, jeszcze bardziej potwierdzając zasadność jej lęków.
Podczas jednej sesji trwającej, licząc od początku do samego końca mniej więcej 90 minut, ta pacjentka „straciłam serce”, do tej pory często korzystająca z porad lekarza rodzinnego, zebrała wystarczająco dużo zasobów, by wprowadzić do swego życia zasadnicze zmiany. Regularne rozmowy kontrolne przez telefon, prowadzone w okresie 8 miesięcy, oraz dwa nieformalne spotkania wykazały, że zmiany te nadal się rozwijały, świadectwem czego była zmiana tonu głosu, wyglądu oraz całkiem wyraźnie figlarne, niemal flirciarskie usposobienie.
Opowiadanie pochodzi z książki „Maszyna Tęcz” Andrew. T. Austina, do nabycia pod adresem metamorfoza.pl